2008-08-30 - 2008-10-25

Podróż Bułgaria od środka, czyli o zbawiennym braku planu

Opisywane miejsca: (777 km)
Typ: Blog z podróży

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. lmichorowski
    lmichorowski (26.11.2009 19:08) +1
    Pamiętam Bułgarię z połowy lat 70-tych, z czasów jeszcze bardziej "siermiężnego sojalizmu" niż w Polsce. Był to wówczas bardzo popularny wakacyjny kierunek dla wszystkich obywateli tzw. "demoludów". Mimo wszechobecnego wówczas brudu, dziadostwa i monstrualnej biurokracji mam dość miłe wspomnienia z pobytu w tym kraju. Po pierwsze - były to wspaniałe, beztroskie, studenckie lata, po drugie - kraj był wtedy chyba tak samo piękny jak i dziś i po trzecie - spędziłem tam wakację z wówczas przyszłą, a obecnie nadal aktualną moją żoną. Zwiedziliśmy wówczas prawie całe wybrzeże i Sofię. Dziękuję za przypomnienie Bułgarii, która na pewno zasługuje na większe zainteresowanie naszych turystów.
  2. sagnes80
    sagnes80 (01.07.2009 21:52) +1
    dopiero teraz tu dotarłam i okazuje się, że mam jeszcze sporo "starych", ciekawych relacji na Kolumberze do przeczytania:) plusik ode mnie za lekki, pełen energii i humoru styl :)
  3. rebel.girl
    rebel.girl (08.11.2008 15:42) +1
    modelowa relacja ;)
    a tak na serio: wciągająco i fajnie opisujesz te wasze podróżne perypetie - czekam na resztę!
  4. kikk
    kikk (18.10.2008 14:45) +2
    HC zawsze warto - tubylcy to najlepsza część wielu podróży. Nie musisz się "odwdzięczać". Wiem, bo czasem jestem też "gospodarzem" - sama obecność fajnych ludzi, ich opowieści, dziwne zwyczaje, muzyka z ich stron, albo grana przez nich, zupełnie niespodziewane wrażenia z Warszawy - to już jest "odwdzięczenie" i to wystarczy :)

    Co do specyfików lokalnych, to mam dramatyczne wspomnienia po wódce ryżowej z Mongolii - odmówić się nie dało, szło więc z kubków "na raz" aż do czasu, kiedy gospodarz stwierdził "dość" - w tym czasie już nie potrafiłam wstać - a kolejny dzień był koszmarem na pustyni ( dosłownie) - eh koloryt lokalny

    A taksówki i w Warszawie potrafią podnieść ciśnienie. Najbardziej ekstremalna to jednak nocą na przejściu Ukraina- Rumunia. Jedna pani z wyprawy musiała obficie popijać wódką, żeby uniknąć zawału :)
  5. zfiesz
    zfiesz (15.10.2008 15:29) +3
    "stresy taksówkowe" - do lasu, czy do celu? - to jedne z moich ulubionych stresów w podróży. oczywiście "najprzyjemniej" jest w pierwszej taksówce, tej z lotniska. pamietam jak w hawanie, o trzeciej nad ranem, po nagłej zmianie planów przez kolesia, u którego mielismy spać, przez jakąś godzinę dojeżdżaliśmy, a później błądzilismy po mieście. przeżyliśmy... w marrakeszu, co prawda w dzień, też jakoś dziwnie niepokoił mnie smród padliny dobiegający z palmowego gaj, przy którym zwalniał taksówkarz... w stambule z kolei, miałem zupełnie poważne i całkiem uzasadnione obawy o własne życie, kiedy driver wzrostu metr-dwadzieścia i ledwie wyglądający zza kierownicy pędził po ulicach ze średnią prędkością 140 km/h bluzgając przy tym po turecku, trąbiąc, mrugając wszystkim długimi światłami i zmieniając bez przerwy pas jazdy, po czym nagle... zatrzymał się w ciemnej uliczce, wysiadł i zniknął na jakieś piętnaście minut.... ehh... dla takich chwil się żyje:-)

    testowanie lokalnych preparatów to też temat rzeka... z najmniej sympatycznych pamiętam dwudniowe odchorowywanie kubańskiego rumu pitego naulicy starej hawany pod TuKolę - tamtejszy substytut coca-coli. bolało...

    i muszę chyba w końcu się skusić na HC, CS, albo inną formę konaktów z tubylcami, bo choć zdecydowanie należę do ty budget turystów, mam jakieś niezrozumiałe opory (wynikające raczej z faktu, że nie wiem, czy będę mógł sę odwdzięczyć, niż że coś nie bedzie grało)

    pzdr
    i... feliz viaje... siempre:-)
  6. zdejmkapelusz
    zdejmkapelusz (06.10.2008 20:12) +1
    myślę, że zatrułam się bułką. rakija była pyszna i złego słowa nie dam na nią powiedzieć.
kikk

kikk

kaśka i
Punkty: 5027